O wkraczaniu w pustkę

Data:
Ocena recenzenta: 7/10
Artykuł zawiera spoilery!

Od paru ładnych dni myślę jak ugryźć „Enter the void”*. Co więcej, mimo tego całego czasu spędzonego na rozmyślaniu o Oskarze, Lindzie, Noé czy Tokio ciągle jestem jak dziecko we mgle. Dlatego też to, co napiszę, będzie wyjątkowo subiektywne. Liczę się też z tym, że z pewnych względów (o których za chwilę) mogłam obejrzeć zupełnie inny film niż spora część widzów, dlatego też proszę o wyrozumiałość:).

Zwiastun. Plus dodatni: jest dobry. Plus ujemny: można się po nim spodziewać trochę innego filmu.

http://www.youtube.com/watch?v=lI89ovR36r0

„Enter the void” ma niewątpliwie to coś, co sprawia, że film uwiera, drapie w jakiejś trudno dostępnej części mózgu. „Problemem” jest dla mnie przede wszystkim pierwszoosobowa narracja, na którą zdecydował się Gaspar Noé. Mam wrażenie, że gdyby historia nie była przedstawiona oczami z perspektywy duszy Oskara, powstałaby prościutka opowiastka, której główną strukturę na dodatek widz poznałby na samym początku, podczas rozmowy między Oskarem a jego francuskim przyjacielem, którego imienia niestety zapomniałam. Ten dziwny punkt widzenia, praktycznie nie stosowany przez reżyserów**, nadał „Enter the void” pewnej głębi (nie wymyśliłam jeszcze, czy ta głębia jest pozorna, czy też nie) i jestem niemal pewna, że gdyby nie on, to dwa dni później zapomniałabym o tym filmie.

Kolejną kwestią nie dającą mi spokoju jest to, co się tak naprawdę wydarzyło. Czy Oskar naprawdę został zabity? Jeśli tak, to czy to właśnie Tybetańczycy mają rację co do tego, co się dzieje z nami po śmierci? Może organizm Oskara, ogłuszony narkotykami, w chwili śmierci wyprodukował tę dziwną wizję, która kończy się ostateczną śmiercią mózgu i wejściem w nowe ciało? A może cała ta podróż to po prostu bardzo zły trip, a Oskar nawet nie ruszył się z kanapy? Tak, wiem, te wszystkie „a jeśli” można mnożyć w nieskończoność, ale ciągle mam wrażenie, że coś mi uciekło podczas oglądania i nie wiem, czy to kwestia koncentracji na filmie, czy też może nie znam języka filmowego, którym mówi Noé (jest to jego pierwszy film, jaki miałam okazję oglądać).

Kolejną sprawą, która utrudniła mi odbiór „Pustki” jest fakt, że oglądałam ten film na raty. Nie mogąc się doczekać premiery filmu ściągnęłam wersję r5 z internetu. Film urywał się niespodziewanie, ale w dość logicznym momencie (dusza Oskara wchodzi w martwy płód). Doszłam więc do wniosku, że Oskar wybierał śmierć, próbował wyrwać się z kręgu reinkarnacji – nie wiadomo było tylko, czy mu się to uda. To zakończenie mnie nie uderzyło, nie zszokowało, nie uznałam go za zbyt dziwne – jakoś tak w pokrętny sposób pasowało mi do całej tej historii i mogło stanowić jej integralną całość. Dopiero jakiś czas później przeczytałam wywiad z Noé, z którego wynikało, że kopia filmu, którą miałam, mogła być wadliwa. Po obejrzeniu „Wejść w pustkę” do końca, okazało się, że wnioski, do jakich doszłam, kompletnie różniły się od tego, co chciał pokazać Noé. Nagle okazało się, że historia Oskara jest historią pewnego „zaklętego kręgu”, gdzie przeszłość łączy się z teraźniejszością, a Oskar po prostu nie może uwolnić się od uczuć łączących go z rodzicami, siostrą (mam wrażenie, że uczucia te ocierają się o kazirodztwo) czy od życia, które tak nagle zostało przerwane. Może to dlatego „Pustka” i jej zakończenie (to prawdziwe) nie dają mi spokoju – kompletnie nie pasuje do mojej poprzedniej wizji filmu? A może po prostu chodzi o to, że gdyby nie inna perspektywa i ciekawa warstwa wizualna, zostałby jedynie morał rodem z powieści Paulo C.?

„Enter the void” ma w zasadzie tylko jedną sporą wadę, której jestem na sto procent pewna: obsadzenie Paz de la Huerta w roli Lindy, siostry Oskara. Może jestem uprzedzona (choć nie do końca powinnam, bo jestem od Paz równo o rok starsza, więc na starcie dostała ode mnie spore fory), ale nie lubię jej: nie lubię aktorek, które budują swoją karierę na pokazywaniu biustu i tyłka, a niestety nie kojarzę żadnego filmu, w którym tego nie zrobiła. To, że rozbierała się dla dobrych reżyserów nie ma dla mnie żadnego znaczenia.

Poza tym jest jeszcze jedna sprawa, która mi przeszkadza: nie wyobrażam sobie oglądać „Pustki” na wielkim ekranie. Myślę, że ponad dwie godziny fraktali, błyskających świateł i „posiekanego” montażu byłoby dla mnie bardzo męczące, przez co doszłabym do wniosku, że Noé jest marnym reżyserem, historia beznadziejna, a Paz wkurza mnie jeszcze mocniej. I takie pytanie retoryczne na sam koniec, bo zastanawia mnie jedna rzecz: czy naprawdę nie dałoby się nakręcić tego filmu tak, aby chorzy na epilepsję nie dostawali ataków w kinie?

* Co tłumaczy choć odrobinę, czemu ostatnio nie pisałam recenzji.
** W sumie to dlaczego? Czy chodzi o to, że jest to trudne do nakręcenia? Ogranicza w dość konkretny sposób reżysera? Jest wbrew kanonom sztuki reżysersko-operatorskiej? A może po prostu utrudnia odbiór filmu?

Film zrobiony jest celowo tak, żeby nie było wiadomo (w każdym razie przez długi czas), czy to faza głównego bohatera, który majaczy po sporej dawce, czy rzeczywiście wkroczył w bardo (stan pośredni w tybetańskim buddyzmie).

Ostatecznie Noe decyduje się na bardo. Tyle tylko, że to co się dzieje w filmie to jest interpretacja buddyzmu na poziomie drugiej klasy szkoły podstawowej. Wszystkiego z Tybetańskiej Księgi Umarłych nie zrozumiałem (to trudna lektura), ale z tego co zrozumiałem wiem na pewno, że w stanie bardo dusza nie lata po świecie i nie obserwuje przyjaciół. Nie je też hamburgerów i nie podrywa innych dusz. A, przepraszam, tak daleko Noe się nie posunął, ale w sumie niewiele mu brakło ;))

W stanie między życiem a śmiercią (wg Tybetańczyków) człowieka prześladują demony przeszłości i kusi go życie (poprzez reminiscencje). Sedno nauczania buddyzmu polega na tym, że należy o tych lękach i pokusach zapomnieć, żeby wyrwać się z przeklętego kręgu śmierci i narodzin. Jeśli to się nie uda, to dojdzie do reinkarnacji. I w większości przypadków się nie udaje, bo ludzie są słabi, bojaźliwi i przywiązani do życia, od którego nie potrafią uciec.

Bo trzeba pamiętać, że reinkarnacja to w buddyzmie porażka. Życie nie ma sensu, a celem jest wyrwanie się z samsary (czyli kręgu narodzin i śmierci). Jeżeli rodzisz się na nowo, to znaczy że nie byłeś gotowy, żeby przejść wyżej (do stanu nirwany). Oczywiście nikt nie może sobie wybrać, gdzie się odrodzi - to majaki Noego. Ponadto odrodzenie się jako człowiek to też nie najgorsze rozwiązanie, bo od postaci człowieka bliżej do nirwany niż od powiedzmy postaci traszki górskiej. Obawiam się, że bohatera "Wkraczając w pustkę" czekałoby raczej to drugie (o ile Tybetańczycy mają rację ;))

Sam niewiele wiem o buddyzmie tybetańskim, ale wystarczająco, żeby potwierdzić Ci, że Twoje intuicje są słuszne - to co zaprezentował Noe to jest bełkot. Aczkolwiek w świetnym wizualnie stylu :)

Dzięki za tę recenzję i za komentarz. Też mi bełkot chodzi po głowie. ;P Ale ja się wizualnie wymęczyłam, coś koszmarnego! Tylko początek mi się podobał wizualnie, bo przypominał synestetyczne efekty po grzybach. ;)

Po obejrzeniu filmu naszło mnie na przeczytanie "Księgi". Po Twoim komentarzu ląduje ona bardzo wysoko na liście lektur :). Domyślałam się, że Noe musiał spłycić filozofię do poziomu wideoklipu, ale nie wiedziałam, że aż tak. Swoją drogą jest to jakiś plus tego filmu - prowokuje (przynajmniej mnie) do zdobywania wiedzy.

Co do tego, co napisałeś o tym, że dusza nie może sobie wybrać dokąd trafi: nie wiem, czy akurat w przypadku Oskara jest to zbyt dobre, wybrał sobie wręcz okropnie.

Tybetańska Księga Umarłych to trudna lektura. Dużo miejsca jest tam poświęcone wymienianiom różnych demonów i bóstw, jak również modlitw, które należy odmawiać nad zmarłym. Jeśli się za nią zabierzesz, to koniecznie zdobądź wydanie z komentarzem psychologicznym C.G. Junga, który sporo klaruje. Ja mam właśnie takie - Wydawnictwo A.

@ doktor: Dzięki!!
@ verdiana: początek też mi się podobał, choć w zasadzie był trochę nudnawy.

Wydaje mi się , że za bardzo skupiacie się na interpretacji "Księgi.." chyba nie o to Noe chodziło. "Wkraczając w pustkę" to raczej fantazja na jej temat i buddyzm jest tu raczej pretekstem dla całej fabuły. Polecam obejrzenie filmu na dużym ekranie, widziałam go na ENH i zrobił na mnie olbrzymie wrażenie, chociaż podczas seansu wiele osób wyszło.Dla mnie ładunek tego co próbuje przekazać Noe w tym filmie jest porażający, począwszy od sposobu zrealizowania filmu, na fabule skończywszy.

Porażające (w pozytywnym sensie) jest to, jak to przekazuje, natomiast co do tego co przekazuje, to moim zdaniem niewiele. I trochę to chyba pretensjonalne, w tym sileniu się na rzekomą "mądrość".

Film też widziałem na dużym ekranie na ENH i potwierdzam, że wizualnie jest niesamowity.

Dodaj komentarz